Ciekawi ludzie
Ryszard Riedel (ur. 7 września 1956 w Chorzowie, zm. 30 lipca 1994 tamże)

Ryszard Henryk Riedel urodził się w szpitalu w Chorzowie, niedaleko ulicy Truchana, gdzie mieszkali jego rodzice z siostrą (ojciec: Jan Riedel, matka: Krystyna Riedel, siostra: Małgorzata Riedel). Mieszkali oni skromnie - w jednym pokoju z kuchnią, do tego bez wygód. Po roku Riedlowie zamienili się z matką pana Jana, trafiając na ulicę Mielęckiego już do dwóch pokoi z kuchnią, choć nadal bez wygód. Było nieco lepiej, ale dalej ciasno. W takim miejscu dorastał Ryszard.
Pani Krystyna Riedel początkowo dostawała tylko drobne sygnały, iż jej syn różni się od rówieśników. Taki na przykład, że kiedy na wczasach kupiła mu słonecznika, natychmiast przerobił go na kowbojski kapelusz. Albo że z wczasów - na które rokrocznie jeździli nad morze - musiała przywozić stopniowo coraz więcej czystych koszul, ponieważ Rysio upatrzył sobie harcerską bluzę i nie chciał jej zmieniać. Niby nic, bo któryż z chłopców w takim wieku nie chce zostać indianinem, a w najgorszym razie kowbojem? Ale Rysiu tkwił w tym głębiej niż inni. Dużo głębiej. Siostra Ryśka śmieje się, że gdyby Rysiek poszedł do bierzmowania (nie poszedł) to z pewnością chciałby przyjąć jakieś indiańskie imię "Ryszard Henryk Unkas Riedel". Szczyt zainteresowań Ryszarda, Dzikim Zachodem przypadł pod koniec lat 60., ale zainteresowanie owo nie minęło wraz z dzieciństwem, nawet młodością.
Pani Krystyna Riedel pierwszy sygnał o wyjątkowości syna usłyszała na pierwszej wywiadówce. Usłyszała wówczas, że Rysiek ma duży posłuch u rówieśników, między innymi, że jest hersztem bandy. Pani Krystyna co poszła na wywiadówkę, to dowiadywała się czegoś nowego o Ryśku. Kiedy pytano po latach, Rycha o szkołę on odpowiadał, że jej nienawidzi, szkoła pod względem matematycznym śni Mu się po nocach.
Po pewnym czasie Rysiek zmienił szkołę, pod względem siły nieco wyższej. Oto w maju 1967 państwo Riedlowie dostali mieszkanie w Tychach, przy ulicy Filaretów (trzy pokoje z kuchnią, wygodami i bez ciasnoty !). Rysiek uczęszczał do szkoły, w której losy toczyły się różnie.
Swą krótką karierę pracowniczą zaczynał Rysiek w fabryce izolatorów, potem został pomocnikiem murarza, oraz pełniącym funkcję przynieś - podaj - pozamiataj w małych firmach, jeszcze po tym był górnikiem. Aż wreszcie dociera on do spółdzielni rolniczej (ta praca podobała mu się najbardziej, bo zaganiał bydło, a to kojarzyło mu się z westernem). Rysiek na kino wydawał sporą część zarobionych pieniędzy. Sporą, ale nie większą, ponieważ większość szła na alkohol, głównie w postaci jaboli. Rysiek zapoznał kilku kumpli, z którymi włóczył się po Tychach, po Śląsku, lubił wówczas włóczęgę.
Prawdę mówiąc, nie da się dokładnie powiedzieć, kiedy w życie Ryśka wtargnęła muzyka. Kiedy przytłumiła filmowe i indiańskie fascynacje. Kiedy pochłonęła go całkowicie. Natomiast da się powiedzieć, kiedy zaczął podśpiewywać. Było to w 1969 roku. Miał on wówczas 13 lat. Dostał od kogoś składankę Beatlesów, mama musiała więc dokupić do kompletu gramofon. Wtedy zaczęło się słuchanie oraz śpiewanie całymi godzinami. W tym samym roku, w lecie, miał też miejsce pierwszy publiczny występ Ryśka. I jego pierwszy sukces. Zdarzyło się to na obozie harcerskim w Piaskach pod Będzinem. Rysiek podczas konkursu zastępów, zaśpiewał "Yellow Submarine" i "You've Got To Hide Your Love Away", zdobywając "sprawność śpiewaka". Utwory te zaśpiewał po norwesku, czyli udawanym angielskim.
Po śpiewie na konkursie zastępów, odbyły się kolejne występy. Nastepne koncerty Rysiek dawał na łąkach pod Tychami. Rysiek (zwany "Rygiel") razem ze swoim kumplem (zwanym "Pudel") 'grali' na gitarach własnoręcznie zrobionych ze sklejki - gitarach z namalowanymi strunami. 'Grali', ale Rysiek nadal śpiewał, pozostając wierny Beatlesowskiemu, rozszerzonemu "Ob-La-Di, Ob-La-Da". Pudel zatwierdza, że ten norweski (udawany angielski), już wtedy był niesamowity. Cóż, nasłuchał się płyty Beatlesów, a że słuch miał taki, a nie inny ... Ale świeżo wydanej - i świeżo kupionej przez siostrę Riedla - płyty "70a" Breakoutu słuchać nie chciał. A Małgosia katowała ją mocno - ją, a przy okazji jego. Ryśkowi ta płyta się zupełnie nie podobała. Małgorzata pozostała zwolenniczką bluesa, choć... wcale nie koniecznie w wydaniu DŻEMU. Zresztą koncert DŻEMU na jakim była - w Bytomiu jeszcze w pierwszej połowie lat 80 - nie wywołał w niej, delikatnie mówiąc, euforii.
Wtedy, w roku 1970, na tę muzykę - rockową, bluesową - było u Ryśka po prostu za wcześnie. Ale już w nastepnym... Zaczęło się od tego, że sam sobie nastawił "70a", a potem nastawiał często. No a kiedy Breakout przyładował Bluesem, młody Riedel znalazł się już na dobrej stronie. Do Breakoutu doskoczył Niemen, a po polskich znaleźli się zagraniczni - Free i The Doors - zwłaszcza Free. Paul Rodgers, wokalista tej kapeli, został dla Ryśka mistrzem i wzorem. Z czasem krąg fascynacji poszerzał się, o Claptona z Cream i bez Cream, o Klan, o The Allman Brothers Band, co dla członka Dżemu jest naturalne, o Zeppelinów oraz o Stonesów. Stonesami zaraził Rysia Krzysztof Kałużny - kolejny kolega i zbieracz płyt.
Do zespołu - jeszcze nie DŻEMU - docierał Rysiek drogą okrężną. Dowiedział się gdzie pracuje Wojtasiak, a potem zatrudnił się w tym samym zakładzie ślusarsko - monterskim. Zatrudnił ? - nie przesadzajmy - tylko na chwilę, ale ta chwila wystarczyła, aby na rzucone hasło "śpiewam" uzyskać od Olka odzew: "przyjdź, spróbuj".
Była jesień 1973 roku. Rysiek bał się, że nie zrozumie ich fachowej termonologii. W jego poprzednich kapelach, były to tylko ogólne ustalenia typu: wstęp, solówka, itp. A tu Paweł z Benem przerzucali się różnymi: breakami, frazami, przebitkami. Oni zaczęli rozmowę z Rysiem konkretnie: śpiewaj !. Lepiej dla Ryśka być nie mogło - "All Right Now" Free. Nic mu po sobie nie dali poznać, tylko na koniec próby powiedzieli, żeby przyszedł na następną. Rysiek nie był pewien czy wypadł dobrze i czy się załapie do kapeli, bo Paweł, który był tam głównym wokalistą - jego zdaniem nieźle śpiewał. Pawłowi Bergerowi też wydawało się, że nieźle śpiewa - ale tylko do momentu rozpoczęcia pamiętnej próby.
No i tak Ryszard Riedel "wbił" się w DŻEM. Nikt nie traktował zespołu bardzo poważnie. Nikt nie traktował DŻEMU jako sposobu na całe życie, na zarabianie. To było hobby i okazyjnie możliwość dorobienia. Ani Beno, ani Adam, ani Paweł, ani nawet Rysiek, który jako jedyny z zespołu nie miał pracy i z Adamem chciał związać swą przyszłość z muzyką.
Rysiek mimo awansu do Dżemu nie tracił swoich cech, w tym niesumienności. Pudel mówił wówczas, że Rysio jak miał szmal to chodził zwykle "Pod Jesiony", a jak nie miał to chodził na próby. Ale, że Rysiek bardzo rzadko był przy kasie, wówczas jego obecność na próbach wyglądała znakomicie. Perkusista i pianista Dżemu - Leszek Faliński - mówi, że zdarzało się Rysiowi nie przychodzić na próbę, tylko jechać pić, na przykład do Pszczyny. Między Ryśkiem a Falińskim, panowało porozumienie. Porozumienie muzyczne - nie przyjaźń - bo Rysiek chodził własnymi ścieżkami. Riedel stał się dla Leszka Falińskiego grubą księgą zdziwień.
Leszek Faliński trafił do DŻEMU w 1975 roku - po tym, jak Wojciech Grabiński (następca Wojtasiaka), nie mógł wziąć udziału w jednym z koncertów. Zespół do końca lat 70, istniał bardziej teoretycznie niż praktycznie. Z każdym rokiem, występując coraz rzadziej i coraz częściej zmieniając skład. Prawdę mówiąc organizacyjnie i personalnie stał się bytem płynnym, gdyż w 1976 roku odszedł najpierw Beno Otręba, po nim Paweł Berger. Wtedy w składzie byli Adam Otręba, no i oczywiście Ryszard Riedel. Kiedy Faliński przyszedł do Dżemu to decydujący głos należał do Pawła i Bena. A kiedy Bena i Pawła zabrakło, to decydujący głos należał do Riedla. To on łatał luki w składzie, kiedy Paweł, Beno, albo Wojtek Grabiński, bądź Józef Adamiec (następca Bena), dali sobie spokój z kapelą, o której można było powiedzieć wszystko, z wyjątkiem tego, że ma jasną przyszłość. To właśnie Rysio znalazł Leszka, a także Jerzego Styczyńskiego. Na Jurka wokalista natknął się w Tychach podczas przeglądu amatorskich bandów.
Rola Ryszarda Riedla nie ograniczała się do: śpiewania, grania na harmonijce, łatania i klejenia składu zespołu, edukacji muzycznej młodszych kolegów. Ta rola jeszcze wzrosła, kiedy zaczął pisać teksty, a nawet spółkomponować. To był w dziejach DŻEMU moment przełomowy.
Tymi, którzy obudzili w Ryśku talent literacki, okazali się dwaj Kazikowie - "Filo" Galaś oraz Gayer. Właśnie oni swoimi próbami poetyckimi sprowokowali próby poetyckie Ryśka. Właśnie oni we trzech - nim "Filo" pogrążył się w chorobie narkotycznej, a Gayer w psychicznej - tworzyli zjawisko pod tytułem "Dżem od strony tekstowej". "Filo" podrzucił pierwszy w historii Dżemu, tekst własny - "Balladę o dziwnym malarzu", a potem, do końca, częściej lub rzadziej (częściej rzadziej) podrzucał następne teksty, żeby wymienić słynne "Jesiony", jeszcze słynniejsze "Czerwony jak cegła", z rzeczy późniejszych "Obłudę", a z rzeczy mniej udanych, "Bluesa Alabamę" albo "Kaczor, coś ty zrobił". Natomiast Kazik Gayer rzadko pisał teksty samemu ("Człowieku co się z tobą dzieje"), za to częściej z Riedlem ("Whisky", "Paw", "Kiepska gra"), co praktycznie polegało na literackim wygładzeniu surowych pomysłów wokalisty. Ponadto starał się ująć Dżem w karby organizacyjne. Ale choć wkładu Kazików przeceniać się nie da, to przecież właśnie Rysiek nadawał ton wszystkiemu. Rysio potrafił tchnąć kupkę czasami - nawet często ! - banalnych słów, poupychanych w wersy bez większego sensu, swojego ożywczego i utalentowanego ducha. Potrafił zaśpiewać te słowa tak, że - po pierwsze - szły dreszcze i iskry, oraz - po drugie - słuchacz zapominał o naiwnej treści.
Koledzy z kapeli zostawili Rysiowi pełną swobodę. Na początku doprowadzało to tylko do sytuacji zabawnych, kiedy Beno Otręba usłyszał słowa "Harleya" lekko się zarumienił.
Ciekawe, że na Ryśkowy talent do pisania nie naprowadza żaden ślad z młodości, czy dzieciństwa. Riedel zaczął pisać także i muzykę - w domu Leszka Falińskiego i z nim przy fortepianie. Dokładnie mówiąc zaczął układać linie wokalne. Właśnie tam i wtedy (pod koniec lat 70), spółka Leszek & Riedel skomponowała utwory, które nie wymagają rekomendacji. Oto one: "Jesiony", "Whisky", "Paw", "Oh, Słodka", "Człowieku co się z tobą dzieje".
Riedel doceniał wszechstronność muzycznych zainteresowań Falińskiego. Doceniał on szukanie nowych ścieżek, które charakteryzowałyby DŻEM - rock, blues, reggae, country, funky, boogie. Leszek Faliński mówi, że na koncercie Claptona, sporo się nauczyli. "Jesiony" jest tego dowodem.
Postawiono jeden cel, aby Polska poznała "Jesiony", a w ogóle DŻEM. Wtedy w 1979 roku zupełnie się nie zanosiło. Zespół krótko mówiąc sypał się. Nie miał dla kogo grać, działał on tylko siłą rozpędu, który nie był wielki. Gdyby nie okazja wyjazdu w lipcu 1979 roku na obóz ZSMP w Wilkasach, na którym chłopcy dopracowali swój własny program, to Dżemu poza Tychami i Katowicami pewnie by nie było.
W Wilkasach utworzył się program kapeli, lecz nadal popularna ona była tylko w kręgu śląskim. Coś z tym trzeba było zrobić. Okazję stworzył im festiwal w Jarocinie - noszący nazwę "Przeglądu Muzyki Młodej Generacji". Także spółka Leszek & Riedel postanowiła spróbować szansy. Udało się ! Dżem obwołano sensacją. Tyle, że wydawało się sezonową. Niestety nie napłynęła żadna sensowna propopozycja. Dlatego do wniosku, że przed DŻEMEM jednak nie ma przyszłości, doszli wszyscy, no prawie wszyscy - wszyscy prócz Riedla. Pod koniec 1980 zorganizował on spotkanie w Wesołej, na którym udało mu się przekonać kolegów, aby spróbowali się nie poddać jeszcze raz.
Za kilka miesięcy "Paw" stał się wielkim ogólnopolskim przebojem radiowym. Za kilka następnych miesięcy wyszedł razem z "Whisky" na singlu - pierwszej płycie w dorobku DŻEMU. Płyta była słuchana przez członków zespołu tygodniami, miesiącami.
Kiedy starsi państwo Riedlowie pakowali się przed przeprowadzką do Niemiec, Rysio bał się, że ojciec weźmie ze sobą magnetofon, który niedawno sprezentował Ryśkowi. Ojciec mówił, żeby się nie bał, nie odbierze mu tego magnetofonu. Chociaż zdania o wyborze Rysia nie zmienił. Rzadko - rzadziej niż żona - słuchał płyt DŻEMU, a jeśli już nawet słuchał to o muzyce się nie wypowiadał.
Rysiek tylko czasem burknął mamie, że miał fajny koncert, że przyszło dużo ludzi i podobało się jemu i ludziom. Rysiek nie lubił się chwalić, w ogóle nie lubił rozmów w rodzinie o muzyce, zespole i karierze.
Zanim Rysiek stał się gwiazdą, zanim zaczęto go wychwalać, ponownie rozpędzona kariera DŻEMU zaczęła zwalniać, a prawdę mówiąc została niemal zatrzymana. Po prostu w latach 1983 - 1984 kapeli, rozbawionej, profesjonalnej, groził ponowny rozpad, tym razem ostatni. Adam Otręba wyjechał na Bliski Wschód grać do tańca, a Rysio mówił sobie wciąż, że musi coś zrobić. Jeździł z Gayerem po chłopakach, namawiał, kombinował. Miał różne pomysły. Wszyscy z Ryśka chcieli uczynić solistę, albo przemeblować kompletnie zespół. W pewnym momencie nie widzieli w nim Bena i Jurka, widzieli za to "Skibę" z Krzaka. Tego samego Krzaka, z którym Rysio koncertował, a nawet nagrywał.
Rysiek został w starym DŻEMIE - już niedługo, bo od 1985 roku zespół stał się wielką gwiazdą polskiego rocka. Stary DŻEM od tamtej pory, okazał się nowym DŻEMEM. Wcale nie chodzi tu o popularność, uwielbienie tłumów, małe i duże - choć prawie zawsze ogromne - płyty. Chodzi tutaj o rozkład siły w zespole, o stosunek do pracy.
Dystans między Ryśkiem, a innymi filarami grupy - Otrębami, Bergerem, Styczyńskim - istniał zawsze. Ze względu na różnice wieku (tylko Jurek był młodszy od Ryśka), ze względu na róznicę wykształcenia (każdy był lepiej wykształcony od Ryśka), ze względu na różnice stylu życia (to oczywiste, że każdy prowadził bardziej stabilne od Ryśka). Prawdę mówiąc łączyła ich tylko muzyka i DŻEM. Członkowie zespołu często spędzali ze sobą czas.
Rysio bardzo cenił sobie Jurka Styczyńskiego jako gitarzystę. Cenił go za to, że potrafi zastapić śpiew gitarą. Dużo gorzej, układało się Riedlowi z perkusistami (poza Falińskim i Giercuszkiewiczem). Jest to układ warty osobnego rozmyślenia. W każdym bądź razie Riedel chciał, żeby Michał Giercuszkiewicz - który wyleciał z kapeli w większej części przez niego - wrócił do DŻEMU.
Ciężkie używki pociągały Ryśka Riedla od bardzo dawna. Palić - i to dużo - zaczął już w szkole podstawowej. Najpierw "Sporty", później ulubione "Camele". Mniej więcej w tamtym czasie (szósta klasa), Rysiu zaprzyjaźnił się z alkoholem w przeróżnych postaciach. Jabole, piwo, zwyczajna wódka - wszystko to było dobre. Rysiek pisał i śpiewał o swoim powikłanym życiu, w takich piosenkach jak, np. "Whisky", "Niewinni", "Mała Aleja Róż", "Modlitwa III", "Detox", "Prokurator", "Autsajder". Picie alkoholu, znudziło Ryśka, zaczął on brać narkotyki (właśnie to one go zabiły).
Rysiek po latach trafia do szpitala. Próbował nawet z tamtąd uciec, lecz portier zatrzymał Ryśka w bramie. Przedostatni dzień życia Ryśka, był czymś innym. W szpitalu poprosił on o dokładkę zupy mlecznej na śniadanie, poszedł do sąsiedniej sali opowiedzieć kawał o pająku. Tego dnia był w dobrym nastroju. Jednak koło południa, wyznał pielęgniarce, że chyba nie dożyje do końca dnia. Pielęgniarka obróciła jego słowa w żart. Po jakimś czasie do Ryśka przyszedł lekarz, aby uzgodnić dozę leków na niedzielę. Zeszło im to ponad godzinę, rozmawiali oni wówczas o medycynie, zdrowiu i chorobie. Potem lekarz poszedł do dyżurki, a jeszcze później usłyszał krzyk pielęgniarki, która zajrzała do sali i zobaczyła nieżywego już Ryśka. Przyczyną śmierci okazała się niewydolność serca.
Wiadomość o odejściu Ryszarda Riedla trafiła do mediów w poniedziałek 1 sierpnia. Najpierw wystrzeliła w lokalnych rozgłośniach na Śląsku. W telewizji zareagowała "Panorama". Potem inne programy, audycje, redakcje... To plus poczta pantoflowa - bo żadne z wiadomości nie rozchodzą się tak szybko jak złe, tragiczne - sprawiło, że 3 sierpnia na cmentarz w Wartogłowcu, dzielnicy Tych, przyszło tysiące osób. Może dwa, może trzy - trudno policzyć. Było - to nie do końca fortunne słowo, lecz trudno o inne - wzruszająco, kiedy do grobu trafił kapelusz, harmonijki, listy, notesy, naszyjniki; kiedy fani sami sypali ziemię na trumnę; kiedy grób przykryły kwiaty, pacyfiki, koraliki (Można było otworzyć sklep hippisiarski - mówi Partyzant); kiedy ze ściśniętych gardeł wyrwało się "Whisky", a potem buchnął "Sen o Victorii". Zresztą fani długo nie chcieli się rozejść, jakby nie wyobrażając sobie rozstania z Ryśkiem. I śpiewali, śpiewali... Ale było też nieprzyjemnie, gdy niektórzy z nieskrywaną agresją zaczepiali muzyków Dżemu, oskarżając o pozostawienie wokalisty samemu sobie, nawet o śmierć.
W każdym razie atmosfera gęstniała.
Zaczęła gęstnieć jeszcze przed pogrzebem, kiedy żona Ryśka poszła załatwić stosowne sprawy z miejscowym księdzem z parafii św. Krzysztofa, bardzo pobożnym. I poczułam się jak na policji. Ksiądz wyjął kapownik i sprawdzał - wtedy go nie wpuściliśmy po kolędzie, i wtedy, i jeszcze wtedy... A jak go mieliśmy wpuścić, skoro Rysiek był w trasie, a my u mojej mamy? Ale to nie przekonało. Ale to nie przekonało. "Bo Ryszard, proszę panią" - rzekł składając papiery - "nie wierzył w Boga. Nawet śpiewał o tym. Ja się znam, ponieważ pracuję z młodzieżą". To odezwało się, oczywiście, echo zetchaenowskiej afery z "Listem do M.". Nie bardzo miałam siłę protestować. "Więc niech nie będzie mszy, tylko proszę przyjść na sam pogrzeb". Niechętnie, ale zgodził się, zastrzegając, żeby po niego przyjechać, a potem odwieźć. A na odchodnym ostrzegł surowo, by na pogrzebie nie było dużo ludzi. Czyli co, miałam stać w bramie i selekcjonować?... Mimo całej sytuacji nawet się uśmiechnęłam, jak zobaczyłam jego minę po wejściu na cmentarz... Msza odbyła się kilka dni później, lecz odprawił ją ktoś inny. Już chyba mniej pobożny.
[...]
Zaczęłyśmy z Karoliną (dodajmy - od czerwca 99 absolwentką Liceum Medycznego) się bać chodzić na cmentarz. A Sebastian ostatni w ogóle z nami nie chodzi - mówi żona Ryśka. No bo jak to możliwe - na płycie grobu flaszki i puszki z piwem, pety, wokół impreza, tańce, magnetofon, śpiewy ale nie piosenek Dżemu, tylko na przykład "Góralu czy ci nie żal"! Do tego obelgi pod moim adresem, okrzyki: "Spływaj stąd, bo przeszkadzasz"!! Kiedy pewnego razu sprzątałam grób z Karoliną, ktoś podszedł i położył... makówkę!!! Jak mu ją rzuciłam w twarz, niesłychanie się zdziwił: "Przecież tu leży Rysiek". Karolina, która z natury jest bardzo małomówna, nagadała się wtedy jak nigdy: "Mnie tata uczył innego zachowania, szacunku dla pewnych miejsc!". A ten gość: "Jak by miał tu kogoś na cmentarzu, by się tak samo zachowywał". Wtedy ja: "Chłopcze, wstań, siedzisz na grobie jego znajomego". A właściwie to nawet leżał, bo niektórzy fani, których nie brak, zachowują się inaczej, godnie, z szacunkiem dla miejsca i Ryśka - zapalą znicz, położą kwiaty czy jakąś maskotkę, pomodlą się - ale ci pseudofani tak mi dogryźli, że...
Któregoś razu na płycie grobu było tak ciasno od butelek i puszek, iż sytuację rozładował dopiero stół przytargany z pobliskiego baru.
[...]
Tak, metafizyka unosiła się nad Ryśkiem za życia, unosiła po śmierci.. Były prorocze sny, przeczucia jawne, a jeszcze spadł rzeczony karton - strzeliły też korki elektryczne w sali prób Dżemu i zapadła ciemność, a za chwilę pękła struna w gitarze Styczyńskiego, gdy zespół szykował "Malowanego ptaka" na drugi, ten sławny, koncert w hołdzie Ryszardowi Riedlowi. "List do R. Na 12 Głosów" odbył się 29 lipca 1995 w Spodku (19 października powtórzono go w Krakowie dla potrzeb telewizji), zgromadził czołówkę polskiej sceny - w tym Czesława Niemena oraz Wojciecha Waglewskiego ("Kim jestem - jestem sobie"), Jerzego Durała z Wojciechem Klichem ("Wokół sami lunatycy") i Kasie Kowalską ("Modlitwa III"), którzy popisali się wyjątkowym odczytaniem Dżemowej klasyki. A Rysiek po prostu odwiedził i jedną, i drugą imprezę - dając znak, że może ma jakąś uwagę, a może tylko że jest. Warto dodać, iż w finale "Listu do R. Na 12 Głosów", który stanowiło oczywiście "Whisky", obok wszystkich wykonawców koncertu pojawił się na scenie z gitarą akustyczną w rękach Sebastian Riedel. A już trzeba dodać, iż "List do R. Na 12 Głosów" został udokumentowany tak samo zatytułowanym albumem - i to aż trzypłytowym.
Podobnego honoru nie doczekał się żaden inny polski rockman.


  PRZEJDŹ NA FORUM